Wszystko zaczęło się tak dobrze - był uważny, zabawny iz jasnymi oczami obiecał się mną zaopiekować. Przeplataliśmy naszą miłość długimi rozmowami i uśmiechami i myślałam, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Ale potem zaczęło się zmieniać. Powoli, niezauważalnie, ale jednak. Stał się zły, zimny.
A ja? zostałem. Nie z miłości, ale ze strachu. Dlaczego nalegałem, mimo że wszyscy mówili mi, żebym poszedł? Może dlatego, że łatwiej jest pozostać w znanym, niż wkroczyć w nieznane.
Pierwsze lata naszego małżeństwa były przepełnione miłością. Życie wydawało się bajką, mimo że oboje dźwigaliśmy bagaż przeszłości. Nigdy nie rozpakowywał swoich. Zamiast tego tłumił to, aż wybuchło gniewem i urazą. Byłam pewna, że uda mi się to zmienić. Ta miłość, ta potężna siła, uzdrowił wszystkie jego rany. Dawałam, wspierałam, usprawiedliwiałam jego zachowanie – wszystko w imię „lepszego jutra”.
Ale to „jutro” nigdy nie nadeszło. Zamiast tego obudziłem się w dniu, w którym to ja dawałem coraz więcej i otrzymywałem coraz mniej. Jego wybuchy stały się częstsze, a poczucie samotności pogłębiło się. Ale nie odszedłem. Dlaczego? Ponieważ się bałem. Nie on, ale nieznany świat poza naszym związkiem. Bałam się zostać sama, zacząć od nowa i pomyślałam, że może zasługuję na to, co mam.
Wytrwałam długo, mając nadzieję, że nadejdzie dzień, w którym coś się zmieni. Kiedy będzie tym mężczyzną, w którym znów się zakochałam. Ale ten dzień nigdy nie nadszedł. Zamiast tego zrozumiałem, że p Nie mogę tego zmienić – ale mogę zmienić siebie i swoje życie.
Kiedy w końcu odeszłam, był to najtrudniejszy, ale jednocześnie najbardziej wyzwalający krok w moim życiu. W końcu zdecydowałem, że tak Zasługuję na coś więcej. Że czas zadbać o siebie. I dzisiaj wiem, że nie zostałem zbyt długo. Byłem tam dokładnie tak długo, jak potrzebowałem, aby uświadomić sobie swoją wartość.
Zostałam, bo wierzyłam w miłość i nadzieję. Odeszłam, gdy zdałam sobie sprawę, że miłość nie może mnie zniszczyć. Odszedłem, bo zasługuję na więcej.