fbpx

Wywiad: Trentemøller – muzyczny wizjoner twardo stąpający po ziemi

Skrajna nerwowość i bezsenność. Tak mogłabym opisać ostatnie dni przed rozmową. To będzie mój pierwszy wywiad na żywo z gwiazdą o międzynarodowej sławie, którą absolutnie uwielbiam. Serce pęka, umysł jest w tysiącu i jednym zakręcie. A potem „puf”. Cała nerwowość ustępuje, gdy w końcu spotykam Andersa Trentemøllera na żywo. Skromny człowiek, uśmiechnięty i dobroduszny, bardzo rozmowny i bardzo twardo stąpający po ziemi. Bingo. Po pierwszym nieco niezręcznym pytaniu (wiesz, my fani zawsze zaniemówiliśmy) rozmowa toczy się jak w zegarku i coraz bardziej uświadamiam sobie, że rozmawiam z prawdziwym wizjonerem.

Anders, gdzieś wyczytałam, że o wiele łatwiej jest ci tworzyć muzykę mroczną, melancholijną i że jej przeciwieństwo - muzyka radosna, pogodna - stanowi dla ciebie większe wyzwanie. Dlaczego? Jaki jest tego powód?
Dla mnie stworzenie muzyki lub albumu, z którego jestem przede wszystkim zadowolony, nigdy nie jest najłatwiejszą rzeczą. Melancholijna, mroczna muzyka jest głębsza, jest w niej o wiele więcej emocji, z którymi mogę się utożsamić. Ma to dla mnie także wartość terapeutyczną, ponieważ pisanie muzyki pomaga mi wyrazić pewne emocje, których inaczej nie mógłbym wyrazić. Choć stworzenie mrocznego, melancholijnego albumu może wydawać się żmudne, jest też ulgą. Dobrze jest stawiać czoła emocjom.

A gdzie w tym wszystkim odnajduje się Twój nowy album Fixion?
Fixion jest naturalną kontynuacją mojego pierwszego albumu (op. a. The Last Resort) i myślę, że to mój najlepszy album. Cóż, to też dlatego, że najlepiej odzwierciedla moje obecne życie, punkt, w którym się znajduję. Na tym albumie wykorzystałem m.in. elementy muzyki i estetyki, z którą się wychowałem, ale, powtórzę, nie chciałem, aby płyta brzmiała zbyt nostalgicznie. Chciałem, żeby album był skierowany ku przyszłości, ale jednocześnie wystarczająco osobisty. Że pomimo ciemności jest trochę światła, trochę nadziei. Podobnie jest z piosenką Redefine, która sama w sobie nie jest pogodna, ale ma bardziej podnoszące na duchu tempo.

Na swoim najnowszym albumie współpracujesz z artystami i piosenkarzami, m.in. z Jehnny Beth, wokalistką zespołu Savages. Jakimi kryteriami się kierowałeś przy ich wyborze?
Współpracowałem już z piosenkarką Marie Fisker przy poprzednim albumie. Jej głos idealnie pasuje do mojej muzyki. I na tym albumie ona także powinna śpiewać wszystkie partie wokalne. Ale mniej więcej w tym czasie Savages zwrócili się do mnie z prośbą o pomoc w miksie ich nowego albumu. Tak poznałem Jehnny Beth, szybko nawiązaliśmy kontakt, a pomysł, że będzie tylko jedna wokalistka, prysł w okamgnieniu. Jehnny, która pod wieloma względami przypomina mi Marie, ma nieco bardziej energiczny głos, podczas gdy Marie jest bardziej marzycielska. Nagrałem dwie piosenki z Jehnny w ciągu dwóch dni, co jest stosunkowo krótkim czasem.

To pierwszy raz, kiedy Twój głos pojawił się na płycie. Co do tego doprowadziło?
Było to wynikiem okoliczności. Było już późno w nocy i nie miałem ochoty dzwonić do żadnego z wokalistów. Dlatego sam się w to wtrąciłem. Nie uważam się za dobrego piosenkarza, ale to była całkiem prosta piosenka – tylko dwa wersy. Piosenka pozostała zatem na albumie. Z natury jestem dość nieśmiały, cóż, źle mnie nie zrozumcie, „tańczenie” przed tłumem liczącym kilka tysięcy osób nie stanowi żadnego problemu, ale mikrofon..., wykonanie tej piosenki na żywo bez wątpienia będzie prawdziwym wyzwaniem. To jest też powód, dla którego nigdy nie nagrałbym utworu, w którym musiałbym śpiewać przez cały czas.

Czasami zastanawiam się, co właściwie chcesz stworzyć za pomocą swojego nowego albumu. Jaki jest Twój proces twórczy? Słuchając Twojej muzyki, często mam wrażenie, że podróżuję przez różne (emocjonalne) krajobrazy.
Generalnie tworzę muzykę dla siebie. Kiedy coś piszę, nigdy nie myślę o tym, żeby zaprezentować to szerszej publiczności. Trudno to opisać, ale jeśli nie mogę tworzyć muzyki, wariuję i staję się bardzo niespokojny. To mój sposób wyrażania siebie, ale nie oznacza to, że czasami nie jest to męczące. Muzyka jest siłą napędową, która mnie napędza i nie chcę żadnych ograniczeń. Nie chcę, żeby ktokolwiek mówił mi, jaka ma być moja muzyka, jakie emocje ma wyrażać, i właśnie dlatego moja muzyka często sprawia wrażenie pewnego rodzaju podróży. Różne nastroje, różne atmosfery, różne emocje... To jest też najczęstsza krytyka. Zbyt wiele stylów, ludzie nie potrafią przypisać mojej muzyki do konkretnej kategorii – czy to muzyka elektroniczna czy indie? Ale mnie to nie obchodzi. Tworzę muzykę sam, dlatego mam własną wytwórnię. Nie ma szefów nade mną, którzy dyktowaliby mi, co mam tym razem stworzyć. I nawet jeśli ostatecznie album nie sprzeda się tak dobrze, jak byś tego chciał, to nie ma to znaczenia. Nie tworzę muzyki, żeby zarabiać pieniądze. To moje oczko w głowie, które będę prezentować publiczności na żywo niezliczoną ilość razy, więc musi brzmieć dobrze i musi mi się podobać.

CZYTAJ WIĘCEJ: Wywiad – Loui Ferry: Za każdą udaną fryzurą... stoi Loui!

Andersa Trentemøllera
Andersa Trentemøllera

A co z wizerunkiem? Czy nadal opiekuje się nią projektant mody, który był też twoim perkusistą?
Obecnie menadżerem festiwalu jest szwedzki artysta Andreas Emenius, który zajmuje się przygotowaniem sceny, a także odpowiada za okładkę albumu Fixion i trzy ostatnie teledyski. Podoba mi się, że mamy jakiś wizualny wizerunek tej muzyki, coś, co do niej pasuje, ale nie przyćmiewa jej. Nadal chcę, żeby muzyka była w centrum uwagi, a poza tym na scenie występuje pięciu wykonawców, więc jest sporo „akcji”. Zbyt często gubimy się w obrazach i nie słyszymy nawet muzyki. Podobnie jest z teledyskami, których, szczerze mówiąc, nie lubię.

Twoja muzyka nadal ma w sobie pewną jakość kinową. Czy czerpiesz inspirację także z filmów? O ile wiem, jesteś wielkim fanem Davida Lyncha...
To prawda. Całkiem zabawne... Filmy nie są dla mnie inspiracją. Jeśli ich używam, robię to podświadomie. Myślę o obrazie, jaki powstaje po zakończeniu muzyki. Ludzie powinni po prostu zamknąć oczy i dać się ponieść muzyce. Dzięki temu mogli stworzyć swój własny obraz muzyki i dać się zabrać tam, dokąd muzyka ich zaprowadzi. Zdaję sobie sprawę, jak ważne są teledyski i ostatecznie chcę być tego częścią, ponieważ teledyski mogą być również sztuką samą w sobie, a nie tylko czymś, co tworzy się obok muzyki.

Czy kiedykolwiek denerwujesz się przed występem? Mówisz, że jesteś nieśmiały...
Ja jestem. Gdybym teraz miał iść na rodzinną kolację i coś powiedzieć przed dziesięcioma osobami, zapadłbym się pod ziemię. Inna historia to występ przed setkami ludzi. To mnie w pewnym sensie ekscytuje. Lubię chwalić się moją muzyką, bo jestem z niej dumny. Oczywiście, że jestem trochę zdenerwowany, ale cieszę się, że mogę to zrobić. Lubię zapraszać słuchaczy mojej muzyki do mojego świata i dzielić się z nimi moją twórczością.

Pomijając muzykę, co jeszcze w życiu Cię wzbogaca, jakie są Twoje pasje?
Jedną z moich pasji są filmy. Kiedy byłem młodszy, chciałem zostać kamerzystą. Więc gdybym nie interesował się muzyką, prawdopodobnie interesowałbym się filmami. Poza tym lubię się relaksować, cieszyć się chwilą, spotykać się ze znajomymi na drinka... Tak naprawdę jestem całkiem normalna. (śmiech) Niedawno kupiłem kamerę i zacząłem filmować, ale tylko dla siebie. Jeżeli coś więcej z tego wyniknie, to w porządku, jeżeli nie, to też w porządku.

Myślę (i Twoi fani na pewno teraz pokiwają głowami), że odniosłeś na swojej drodze duży sukces. Czy wiesz dokąd Cię to zaprowadzi?
To jest, ugh... Jeszcze nawet nie skończyłem, wciąż mam się wiele nauczyć. Dopiero zacząłem interesować się muzyką. Wyzwaniem jest to, że pewnego dnia będę wystarczająco dobry, aby wcielić swoje pomysły w życie. Myślę, że nigdy tak naprawdę nie osiągasz swojego celu, zawsze go odkładasz, chcesz osiągnąć więcej, odkryć nowe rzeczy... Jestem jak małe dziecko w sklepie z zabawkami. Ale mogę wziąć to i to, ale co jeśli wezmę to? Muzyka stwarza niezliczone możliwości. Jestem bardzo samokrytyczny i to mnie napędza.

Więcej informacji

INFOMAT //

Anders Trentemøller to kultowy duński multiinstrumentalista i producent muzyczny, który szybko zyskał uznanie w świecie muzyki elektronicznej dzięki swojemu debiutanckiemu albumowi The Last Resort (2006). Potem pojawiły się albumy Into the Great Wide Yonder (2010) i Lost (2013), na których genialny autor piosenek połączył światy ambientu, dub techno i alternatywy, czyli indie popu/rocka. Najnowszy album Fixon ukazał się we wrześniu ubiegłego roku i odzwierciedla dojrzałość muzycznej twórczości Trentemøllera, balansującej na granicy muzyki elektronicznej i indie, między futurystyczną produkcją muzyczną a melancholijną atmosferą retro lat osiemdziesiątych.

Z Wami od 2004 roku

od roku 2004 badamy miejskie trendy i codziennie informujemy naszą społeczność obserwujących o najnowszych stylach życia, podróżach, stylu i produktach, które inspirują pasją. Od 2023 roku oferujemy treści w głównych językach świata.