– Zresztą, kto by tu przychodził w połowie sierpnia? – zadawałem sobie pytanie niemal kpiąco w drodze do małego miasteczka Lauscha, ukrytego gdzieś w sercu Lasu Turyńskiego. Naszym Fordem pojechaliśmy w stronę krainy Świętego Mikołaja, skąd według starych zakurzonych przysłów pochodzi pierwsza świąteczna „bunka”. Tak, te same, które co roku w grudniu umieszczasz kilkadziesiąt na swojej choince.
„Rozumiem, że dekoracje kupuje się w grudniu, ale latem…” mój monolog przerwało coś na poboczu. Gigantyczna choinka. Ozdobiony. Od stóp do głowy. Ozdoba w tym kolorze, w tym i poinsecja na wierzchu. Sierpień?! Zwariowany!
Lausch to naprawdę bajkowe miasteczko. Domy jak z miniaturowej makiety miasta, mikołajki wspinające się przez okna i do kominów, migające światła... i gorące letnie słońce.
Historia wytwarzania zabawek na tzw Spielzeugstraße jest osadzony w życiu każdego człowieka. Każdy był lub nadal jest z nimi związany w takim czy innym czasie. I nie mam tu na myśli zabawek typu Lego, Barbie i PS3. To są te zabawki, w którym poruszające się już ręce i nogi stanowiły prawdziwą małą rewolucję. A jeśli dziecko nadal płakało podczas mycia, było to prawie pozaziemskie.
Szperając w pamięci, przypominam sobie półki mojej babci. I takie zabawki. I moje niezrozumienie, dlaczego do cholery ktoś miałby chcieć się tym bawić, skoro w sąsiednim sklepie tytoniowym sprzedają samochód do urzędu skarbowego?!
Wydaje mi się, że dzisiaj na to oglądamy troszkę inny. Cenimy to, co jest wykonane ręcznie, cenimy wysiłek, cenimy tradycję. Jeśli możemy, wolelibyśmy zapłacić kilka euro więcej i wspierać pot i pęcherze pana z zakurzonego warsztatu zamiast wielkich korporacji.
I tak, ozdoby świąteczne z jednego z butików w Lauschi, choć trochę droższe, to śmieszą jako dobry wybór na tegoroczne wakacje. Ale powoli. Teraz jest dopiero sierpień.
Przeczytaj pozostałe części dziennika podróży:
#1 Zabawkowa droga / #2 Zabawkowa droga / #3 Zabawkowa droga / #4 Zabawkowa droga