Kiedy firma Dyson zaprezentowała swój nieudany samochód elektryczny, mogliśmy przyjrzeć się najbardziej ekscytującemu „co by było, gdyby” w historii motoryzacji.
Zapomnij o wszystkim, co myślisz, że wiesz Dyson. Sir James Dyson – człowiek, który dał ci bezprzewodowy odkurzacz, który NASA zazdrościła – postanowiła lata temu pokazać światu, jak będzie wyglądać przyszłość mobilności. Wynik? Samochód elektryczny Dyson. Imponujący elektryczny SUV, który pod względem specyfikacji dorównywał Tesli Model X, ale wizualnie był bardziej futurystyczny niż Neom City.
Ale zanim zdążyliśmy to sobie wyobrazić na ulicy, projekt upadł. Dyson zatrzymał maszynę tuż przed linią startu, zainwestował 500 inżynierów, wydał ponad 500 milionów funtów i stworzył coś, co dziś istnieje tylko na zdjęciach i w motoryzacyjnej mitologii. Dlatego dziś, ze łzami w oczach i ironią na języku, zanurzamy się w tym, co mogło się wydarzyć.
Marzenia technologiczne: zapierające dech w piersiach specyfikacje
SUV Dyson – wewnętrzna nazwa projektu nigdy nie została ujawniona – został zbudowany na modułowej platformie elektrycznej zaprojektowanej dla różnych typów nadwozia. Mówi się, że pojazd jest napędzany dwoma silnikami elektrycznymi Dyson, po jednym na każdej osi, ze wspólnym napędem na cztery koła i pojedynczym biegiem. Nic więcej, nic mniej – tylko czysta moc i wydajność.
Bateria? Modułowe, o różnych rozmiarach i – uwaga – przygotowane na przyszłość dzięki stałym elektrolitom (technologia półprzewodnikowa). Teoretycznie byłby to jeden z pierwszych pojazdów gotowych na ewolucję akumulatorów bez większych modyfikacji.
Wymiary również były ambitne:
- Długość: od 4700 do 5100 mm
- Wysokość: do 1800 mm
- Rozstaw osi: do 3350 mm
- Prześwit: do 300 mm
- Rowery? Gigantyczny 24-calowy aerodynamiczny potwór
Oznacza to pojazd o większym rozstawie osi niż Rolls-Royce Cullinan i większym prześwicie niż Range Rover – a jednocześnie z niską, przypominającą salon pozycją za kierownicą, zapewniającą maksymalną wydajność i komfort.
Wnętrze przyszłości: bez skóry, bez przełączników, bez kompromisów
Wewnątrz kabiny znajdziesz siedem foteli zaprojektowanych z myślą o postawie. Dyson otwarcie przyznał, że nienawidzi „foteli z lat 30.”. Zamiast skóry mamy wnętrze z materiału tekstylnego, centralny ekran informacyjno-rozrywkowy, brak klasycznych wskaźników – wszystko jest wyświetlane na przedniej szybie za pomocą systemu HUD. Klimatyzacja? Filtracja powietrza z wykorzystaniem autorskiej technologii Dyson. Lusterka boczne? Aparaty fotograficzne, oczywiście.
Projekt, jakiego chcemy w muzeum – lub w przyszłości
Bardzo nisko osadzona przednia szyba, płynne linie bez zbędnych krawędzi, minimalistyczny przód z reflektorami Aston Martin, całkowicie ukryte klamki drzwi i tylne światła umieszczone wysoko w rogach tylnej klapy. Samochód wyglądający jak skrzyżowanie Tesli i kapsuły kosmicznej.
Samochód miałby też mieć adaptacyjne zawieszenie pneumatyczne — obniżałoby się dla lepszej aerodynamiki podczas jazdy i podnosiło w razie potrzeby, by zapewnić większy prześwit.
Dlaczego więc tak się nie stało?
Projekt ostatecznie anulowano w październiku 2019 r. Dyson zwrócił rządowi 7,8 mln funtów otrzymanego wsparcia, mimo że zainwestował w projekt ponad pół miliarda funtów z własnej kieszeni. Zatrudniono ponad 500 osób, w tym kierownika projektu Iana Minardsa, byłego pracownika Aston Martina. W Singapurze powstawał już zakład produkcyjny, a brytyjski ośrodek testowy RAF Hullavington przekształcał się w prawdziwy miniaturowy tor Nürburgring.
Dyson twierdzi, że nie jest to „porażka produktu”, ale rzeczywistość ekonomiczna: samochód byłby po prostu zbyt drogi jak na rynek. Choć nigdy nie powstanie samochód, firma Dyson nadal pracuje nad bateriami ze stałym elektrolitem. Może pewnego dnia będziemy mogli za ich pomocą odkurzać... albo jeździć samochodem?
Co możemy powiedzieć na koniec?
SUV Dysona jest największym samochodem elektrycznym, którego nigdy nie będziemy prowadzić. Według specyfikacji może to być jeden z najnowocześniejszych pojazdów elektrycznych swoich czasów, gotowy na przyszłość z wykorzystaniem układów półprzewodnikowych, którego design bardziej przypominać będzie pojazdy kosmiczne niż wiele dzisiejszych koncepcji. Cena byłaby zapewne astronomiczna, ale patrząc na dzisiejsze Riviany, Lucidy i Tesle, nie musi to oznaczać porażki.
Ale być może to jest najbardziej brytyjska rzecz w tym wszystkim: stworzyć coś genialnego, a potem podnieść głowę i powiedzieć: „Nie, dziękuję”. Sir Jamesie Dysonie, kłaniamy się.